United We Stand

Lubiłam i lubię, od czasu do czasu, posłuchać piosenki patetycznej i zaangażowanej. Szkoda, że dwie z nich, jedną mówiącą o tym, że zjednoczeni stoimy, a podzieleni upadamy [1], oraz inną mówiącą o tym, że nigdy nie będę podążać swoją drogą sama [2], zawłaszczyły środowiska próbujące zawłaszczyć także barwy tęczy. Ale skoro kluby piłkarskie zawłaszczają na swoje hymny różne przeboje, to niech i tęczowym będzie. Przeżyję.





Brotherhood of Man: United We Stand (1970)


Zadziwiłam się jednak po latach, że zespół z braterstwem i człowieczeństwem w patetycznej nazwie, w okresie zaledwie sześciu lat wylansował dwie tak bardzo różne piosenki, jak zacytowana powyżej, zrodzona chyba jeszcze na hipisowskiej fali, oraz cytowana niżej, słodziutka piosenka o słodziutkich buziaczkach, które jakaś trzylatka ma zachować dla rozśpiewanego dorosłego kwartetu sprawnie machającego na scenie nóżkami i rączkami.





Brotherhood of Man: Save Your Kisses for Me (1976)


Jakby tego było mało, składy wspomnianego zespołu w obu utworach są całkowicie różne, tak że oglądając obecnie w internecie ich dawne występy w dalekich telewizjach, miałam wątpliwości, czy to jest jeden zespół, czy jednak dwa różne, przez przypadek noszące taką samą nazwę. Kiedyś nie rozmyślałam nad tym, gdyż w czasach ich popularności kapitalistyczne piosenki można było u nas w peerelu czasami usłyszeć w radio, ale już w telewizji nie można ich było zobaczyć, więc siłą rzeczy różnice mogły ewentualnie rzucać się w uszy, ale w oczy już nie. Zresztą przeboju na temat słodkich buziaczków nie lubiłam.

Moje obecne zadziwienie stało się jeszcze większe, kiedy dowiedziałam się, oczywiście z internetu, że prowadzący męski wokal [3] wyśpiewujący w pierwszej z piosenek, że zjednoczeni stoimy, a rozproszeni wprost przeciwnie, w tym samym czasie królował na brytyjskich listach przebojów udzielając głosu i twarzy czterem, a nawet pięciu różnym ówcześnie popularnym zespołom, oraz że niemal równocześnie z każdym z nich wprowadził na listy po jednym przeboju, do dzisiaj pozostając jedyną w historii muzyki pięciokrotną gwiazdą jednego hitu.





Tony Burrows: One-Hit Wonder FiveTimes


Tyle zadziwień, do których dołączę jeszcze jedno, bardzo współczesne. Nie wiem dlaczego historia jednej nazwy, pod którą kolejno promowano na rynku muzycznym dwa różne składy, do tego śpiewające przeboje jednego kompozytora, ale w różnych stylach, a także historia jednego wokalisty obsługującego w jednym czasie, ale w różnych scenicznych wcieleniach, cztery, a nawet pięć jedno-przebojowych zespołów, kojarzy mi się z niedawnym powołaniem do życia w naszym pięknym kraju partii politycznej mającej w nazwie kropkę i słowo „nowoczesna”.


06.11.2015


.