Perfect Day

Ktoś kiedyś – dość dawno – powiedział coś, co tłumaczy się na stwierdzenie, że jestem mistrzynią kameralnych klimatów. W życiu - nie w tekstach, bo wtedy jeszcze nie pisałam, co kto o mnie mówi, ani co ja o sobie sądzę, ani co w życiu zrobiłam, ani nic z tych rzeczy.

Nie bardzo wiedziałam, o co z tymi klimatami chodzi, ale z czasem rozumieć zaczęłam, widząc, jak niektóre osoby przeżywają czas spędzony ze mną w ramach naszej współobecności w jakimś bardziej krótkim lub bardziej długim spotkaniu na płaszczyźnie - ja i ty.

Nic specjalnego nie dzieje się wtedy, nie ma żadnych specjalnych fajerwerków, ale zdarza się, że wchodzimy zgodnym krokiem w niespieszny taniec chwili. Poruszamy się, reagujemy, rozmawiamy w tym samym spokojnym wewnętrznym rytmie. Tańczymy skrawek życia.

Tak, teraz już wiem, że tak się dzieje i wiem, kiedy się dzieje. Na ogół osoby, które takiej chwili doświadczyły, chcą do niej wracać, przeżywać ją raz jeszcze. Czasami jest to możliwe, czasami nie. Na ogół można taki czas spotkania powtórzyć, jeśli założy się z góry, że nie musi być tak samo, czy wręcz że nie może być tak samo, albo że w ogóle być może nie poniesie nas, nie uniesie nas nieco nad ziemię, ta wewnętrzna muzyka danej chwili. Takie doświadczenie to jest dar. Można go przyjąć, albo nie, ale nie da się ani wymusić, ani ukraść.

Jedna z osób, z którą taki wspólny taniec chwili - kilka centymetrów nad ziemią - przeżyłam jakieś piętnaście lat temu, zniknęła zaraz potem prawie na zawsze, chociaż wcześniej, przed tamtym pierwszym wspólnym spacerem nad morzem, na który mnie sama zaprosiła, proponowała, żeby takie wyprawy urządzać sobie razem co jakiś czas. A mnie po tamtych kilku godzinach spaceru po pustej słonecznej plaży, poza sezonem, w środku tygodnia, w przedpołudniowym czasie, kiedy dopiero otwierały się niektóre nadmorskie kafejki, pozostała piosenka, która już po powrocie do domu przyszła do mnie sama gdzieś z zakamarków podświadomości, ponieważ wcześniej tak naprawdę jej nie znałam, a pewnie jedynie usłyszałam gdzieś kiedyś jakoś tak jednym uchem. Teraz natomiast stała się najpierw przedłużeniem tamtego doskonałego dnia, a z czasem - summą wszystkich takich moich doświadczeń, wszystkich takich dni.


Perfect Day – Lou Reed, autor i wykonawca (1972):




Niżej: ciekawa grupowa/gwiazdorska wersja teledyskowa nagrana jako reklama BBC (1997). W tle pojawiają się psychodeliczne wizje tego doskonałego dnia, ponieważ wbrew pierwotnym intencjom autora, utwór ten zaczął być ogólnie kojarzony z doświadczeniami narkotykowymi, co nie przeszkadza mi traktować go tak, jak napisałam wyżej: jako esencji swoistego klimatu "psychodelii" spotkania osób - w chwili. Bez pomocy dragów.




10.05.2020


.